31
05
2015
Paryska gwardia nowych mistrzów mody: Wang, Simons, Ghesquière
Raf Simons, Nicolas Ghesquière, Alexander Wang
Pod nazwą każdego domu mody kryje się dzisiaj zarówno niesamowita historia, wyjątkowy charakter stylu ich twórców, ale także wielka, bezduszna machina do zarabiania pieniędzy. Cudowne pokazy haute couture to w pierwszej kolejności zabieg marketingowy, mający na celu rozbudzenie zainteresowania mediów i podtrzymanie atmosfery wyjątkowości, która od dekad towarzyszy całej branży dóbr luksusowych, a dopiero potem wspaniałe, artystyczne widowisko.
Jednak mimo że zarządzane z poziomu wielkich koncernów marki nastawione są głównie na zyski, to stanowiska dyrektorów kreatywnych nadal obsadzane są ludźmi, którzy udowodnili swoją wartość w tym surowym przemyśle. Ich zadanie nie jest proste: muszą nieustannie wykazywać się świeżością pomysłów, równocześnie nie zapominając o legendarnym DNA, na którym bazuje tożsamość każdego ekskluzywnego szyldu. Paryskie domy mody mają w tej dziedzinie najlepszych ludzi - mistrzów w swoim fachu, którzy autorskimi kolekcjami ściągają uwagę całego świata mody, sztuki i kultury.
Nicolas Ghesquière
Jednym z gorących nazwisk nad Sekwaną jest aktualnie Nicolas Ghesquière, który zupełnie odmienił losy trochę zapomnianego domu mody Balenciaga. Ponoć już w dzieciństwie zadecydował, że będzie projektował. Bardzo szybko zabrał się za realizację marzeń. Od czternastych urodzin praktykował u francuskich krawców, a na początku lat dziewięćdziesiątych pracował jako asystent genialnego Jean-Paula Gaultier. Krytycy mody zwykli określać jego styl jako awangardowy, intrygujący dekonstrukcją, patchworkowym zestawieniem tkanin, innowacyjną fakturą, a wreszcie stylem science fiction i militarnymi wpływami. Projektowa brawura została doceniona: w 1997 roku zaledwie 25-letni Ghesquière stanął na czele marki o ugruntowanej już pozycji i silnie zdefiniowanej estetyce, ale też pozostającej w cieniu swych konkurentów.
Balenciaga wyrosła na architektonicznych krojach swojego założyciela Christóbala, który z rzeźbiarskim wręcz zacięciem tworzył kontrast pomiędzy przytłaczającym pięknem sukien a niepokojącymi, niemal futurystycznymi formami przypominającymi kokon. Ghesquière przefiltrował tę spuściznę, nadając jej nowe znaczenie. Zaproponował coś, co jest świeże i bardziej hip, gładko zmiksowane z jego osobowością. Rozbudowane ramiona, nietoperzowe rękawy, beczkowata linia to najbardziej charakterystyczne elementy stylu genialnego kreatora, z których Ghesquière korzystał często, lecz z wielką rozwagą i smakiem.
Czemu więc piętnaście lat później postanowił zrezygnować z obejmowanego stanowiska? Swoją decyzję tłumaczył brakiem porozumienia z decydentami koncernu Kering, właściciela Balenciagi, szczególnie w kwestii przyszłości i rozwoju marki. Ich rozbuchane ambicje nie miały odbicia w realnych możliwościach struktury organizacyjnej domu mody. Projektant wskazywał również na brak wsparcia w sprawach biznesowych, lekceważenie strony artystycznej, która przecież ma zadanie wspierać kolekcje stricte komercyjne, a do tego narastającą frustrację powodowaną poczuciem zatracania własnej osobowości na rzecz interesów holdingu. Ze wszystkiego zdecydował się zwierzyć w wywiadzie dla magazynu Systems, co dodatkowo rozwścieczyło byłych pracodawców, którzy w efekcie wytoczyli mu proces, oskarżając o niedochowanie tajemnicy i działanie na szkodę wizerunku marki.
Kolejnym krokiem w karierze Ghesquière’a było przejęcie sterów domu mody Louis Vuitton. Tym razem, jak twierdził, zarówno on, jak i włodarze firmy, dzielą tę samą wizję i wartości. W marcu 2014 roku wszystkie oczy świata mody zwrócone były na następcę charyzmatycznego Marca Jacobs'a. Pokaz odbył się na dziedzińcu paryskiego pałacu Louvre i dla wszystkich oznaczał nowy początek. Ghesquière nie mógł pozwolić sobie na pomyłkę, ale mógł zaufać własnej intuicji. Zaprezentował sylwetki zupełnie nowe, bez jakichkolwiek odniesień do projektów poprzednika, nieosadzone w obowiązujących trendach, przez co jeszcze bardziej ekscytujące. Przywołał lata 70., linię sylwetki A z lekko podniesioną talią, zabawę printami, fakturą i krojem. Pozostał wierny swoim założeniom, a to zaowocowało bardzo przychylnymi recenzjami.
Alexander Wang
W progach Balenciagi stanął natomiast kolejny wielki talent - Alexander Wang - słynący ze swoich miejskich inspiracji Amerykanin chińskiego pochodzenia. Jako niedoszły absolwent nowojorskiej Parsons The New School for Design, który postanowił rzucić szkołę, by jak najszybciej stworzyć własną markę, w dodatku zafascynowany industrialnym stylem, tkaninami technicznymi i active wear, nie wydawał się być idealnym wyborem dla domu mody, którego estetyka od lat uchodzi za synonim elegancji.
Z kolei założona w 2007 roku autorska linia odzieżowa Wang'a stanowi kwintesencję ulicznego szyku nowojorskich nastolatków. Projektant rzadko podkreśla tutaj talię, skutecznie maskując kobiece kształty warstwami tkanin o oversize’owych krojach, ale mimo drapowań i dekonstrukcji, proponowane przez niego proporcje są zawsze nieskazitelne. Kapitalne pomysły, przy odrobinie wsparcia ze strony Anny Wintour, zadecydowały o sukcesie komercyjnym marki. Jego wizja mody została nagrodzona wieloma nagrodami, między innymi prestiżową VOGUE Fashion Fund Award nazywaną potocznie Oskarem Mody.
Pierwsza kolekcja Alexandra Wang'a dla Balenciagi była więc nie lada zaskoczeniem. Przez krytyków oceniona jako bardzo dojrzała, uwodziła miękkimi liniami i opadającymi ramionami jakby bezpośrednio zacytowanymi z lat 60. Na wybiegu królowały klasyczne sylwetki okraszone młodością i nowoczesnością, ostrymi cięciami ze streetowym sznytem czy nowatorską fakturą spękanej farby. Wiadomo już było, że Wang podołał zadaniu, udźwignął ciężar Balenciagi, doskonale oddał ducha jego projektów, nie zatracając przy tym osobowości. Kolejny sezon również potwierdził, że projektant odrobił lekcję historii.
Jednak już propozycje na rok 2015 pokazują pewien przełom. Wang wraca do inspiracji sportowych, z których przecież się wywodzi, i celebruje je z właściwym sobie uwielbieniem dla czerni. Całkiem imponująco jak na trzydziestolatka! O jednego z najlepszych designerów młodego pokolenia postanowiła upomnieć się również szwedzka sieciówka H&M. Kwestia powodzenia kolekcji, której premiera już 6 listopada, jest z całą pewnością przesądzona.
Raf Simons
Do Paryża zawitał w ostatnich latach również pewien nieśmiały Belg - Raf Simons, który początkowo kształcił się w kierunku projektowania mebli. Do zmiany profesji namówiła go Linda Loppa, postać ceniona w świecie mody, wieloletnia dyrektor Katedry Mody antwerpskiej Królewskiej Akademii Sztuk Pięknych, co w 1995 roku poskutkowało założeniem marki pod własnym nazwiskiem. Początki modowej działalności Simons'a to wariacje na temat klasycznego ubioru męskiego, mundurku szkolnego oraz antyestetyki subkultur. Inspiracje muzyką elektroniczną czy post-punkiem sprawiają, że jego kolekcje to coś więcej niż genialnie skrojone spodnie, marynarki i płaszcze. Dalsze projekty stanowią już czystą zabawę formą i kolorem, bez zbędnych ozdobników, w myśl zasady, że mniej znaczy więcej.
Naturalnym wydawało się więc obsadzenie Simons'a w roli dyrektora artystycznego niemieckiego domu mody Jil Sander, który ponad wszystko docenił prostotę i surowość jego koncepcji. Simons nie miał wprawdzie doświadczenia w modzie damskiej, ale dzięki dogłębnej znajomości kroju męskiego garnituru udało mu się stworzyć równie perfekcyjny odpowiednik przeznaczony dla kobiet. Podczas swojej obecności u Jil Snder, Simons pokazał też, że nie boi się wyjść poza własną strefę komfortu - eksperymentował z objętością, kolorem oraz rozmaitymi detalami w postaci printów, frędzli, a nawet falban.
Jednak jego przejście do domu mody Dior, który od zawsze hołubi pełnię kobiecości i przepych, postawiło wiele znaków zapytania. Proces powstawania pierwszej kolekcji został udokumentowany przez francuskiego reżysera Frédérica Tcheng'a w obrazie Dior and I. Simons stanął przed zadaniem stworzenia swojej pierwszej kolekcji haute couture, do tego pod bardzo zobowiązującą marką. Film doskonale pokazuje niepewność i rozterki, jakie mu wówczas towarzyszyły. A tymczasem świat mody, targany na zmianę uczuciem niedowierzania i ekscytacji, z zapartym tchem czekał na ten pokaz.
Aż w końcu Raf Simons rozwiał wszelkie wątpliwości. Wziął na warsztat klasyczny diorowski New Look, jego zamiłowanie do pudrowych kolorów i motywów kwiatowych, i przetłumaczył na język współczesny, dając się poznać od zupełnie innej strony. Simons, do którego przez lata przylgnęła łatka minimalisty, a szerszej publiczności znany był głównie ze współpracy z marką Adidas i kultowych sneakersów, sam twierdził, że ma o wiele więcej do zaoferowania niż tylko powściągliwość w dobieraniu środków wyrazu. Dziś już wierzą w to wszyscy.
Tak samo jak w to, że w paryskim tyglu dzieje się wiele, być może nawet wszystko, co ważne dla współczesnej mody. Z pewnością wielka w tym zasługa trzech niesztampowych, nowatorskich i awangardowych projektantów, którym udało się zawojować i zaczarować branżę francuskich marek luksusowych. Dzisiaj wiodą prym, inspirują młodsze pokolenia przyszłych designerów. Czas pokaże, kto będzie następny...